Recenzja filmu

Zniknięcie (2008)
Erik Poppe
Pål Sverre Hagen
Trine Dyrholm

Jak wybaczać?

Ostatnia część trylogii norweskiego twórcy Erika Poppe'a to film kontemplacyjny, wymagający skupienia, ale też poruszająco prawdziwy.
Choć stosunkowo rzadko polscy kinomani mają możliwość obcowania ze skandynawskim kinem, przyznać trzeba, że rodzimi dystrybutorzy konsekwentnie hołdują zasadzie, wedle której liczy się jakość, nie zaś ilość. Wśród filmowych premier, które trafiają do nas z północy Europy, stosunkowo rzadko zdarzają się zatem obrazy słabe, nie brak za to filmów intrygujących i odważnych. Do tych ostatnich dopisać dziś możemy "Zniknięcie" Erika Poppe'a, norweskiego twórcy znanego u nas dzięki urokliwemu "Hawaje, Oslo".   Poznajemy go w więzieniu. Podczas mszy gra na organach. Poza tym odsiaduje wyrok za morderstwo. Jako nastoletni wyrostek przez głupotę doprowadził bowiem do śmierci małego chłopca. Dopiero za murami więzienia Jan Thomas (Pål Sverre Valheim Hagen) odnalazł Boga i wewnętrzny spokój. Gdy jego kara dobiega końca, młody mężczyzna z pomocą więziennego kapelana (Stig Henrik Hoff) znajduje pracę jako kościelny organista. Chce uciec od traumy swej przeszłości, w czym pomaga mu nowo poznana młoda pani pastor, Anna (Ellen Dorrit Petersen) oraz jej kilkuletni synek. I choć wydaje się, że Jan, teraz przedstawiający się imieniem Thomas, zostawił za sobą trudne doświadczenia młodości, ich cień powraca. Wkrótce drogi młodego organisty i Agnes (Trine Dyrholm), matki chłopca, który zginął za jego sprawą, zaczną się przecinać. Ci, którzy pamiętają poprzedni film Erika Poppe'a – wspomniane już "Hawaje, Oslo" – podczas oglądania "Zniknięcia" będą zapewne zaskoczeni. Zamiast porywać widzów kolejną mozaikową opowieścią o ludziach mijających się gdzieś na ulicach Oslo, reżyser zabiera nas na bardzo spokojną, refleksyjną przechadzkę. Ostatnia część trylogii norweskiego twórcy to film kontemplacyjny, wymagający skupienia, ale też poruszająco prawdziwy. Opowiedziana  w "Zniknięciu" historia winy i odkupienia tylko na pozór wydaje się oczywista. Poppe umiejętnie bawi się z widzem – mroczna więzienna opowieść przeradza się u niego w liryczny i subtelny melodramat, a wraz z upływem kolejnych minut całość skręca w stronę mocnego psychologicznego thrillera. Właśnie wtedy film Norwega staje się najciekawszy. Poppe na naszych oczach mnoży niepokojące analogie (główni bohaterowie są muzykami, a synowie Anny i Agnes są do siebie podobni), a dzięki muzyce Johana Söderqvista kapitalnie manipuluje nastrojem opowieści. To właśnie muzyka jest jednym z najważniejszych środków wyrazu, po które sięga reżyser i jednym z bohaterów jego filmu. Organowe kantaty grane przez Jana, raz odzwierciedlają jego niepokój, natomiast kiedy indziej ilustrują nadzieję i potrzebę wyzwolenia z piętna mordercy. Także dzięki nim "Zniknięcie" okazuje się filmem głębokim i poruszającym.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones